W ostatnim
tygodniu kwietnia 2017 r. miałem okazję uczestniczyć w dwóch spotkaniach
poświęconych historii XIX i XX wieku. Pierwsze przybliżyło postać Józefa Becka,
ministra spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej, zaś drugie dzieje Pomarańczowej
Alternatywy w Łodzi. Oba panele – zorganizowane w łódzkich muzeach – okazały
się ciekawe i wartościowe.
W Muzeum
Tradycji Niepodległościowych w Łodzi w dniu 26 kwietnia 2017 r. odbyło się
kolejne spotkanie z serii „Plus czy minus – konfrontacje historyczne”, które
było poświęcone książce łódzkiego historyka prof. Pawła Samusia „Józef Beck.
Dom rodzinny i lata młodzieńcze”. Obok autora i prowadzącego – dr Mikołaja
Mirowskiego zjawili się zaproszeni goście – Marcin Celiński, publicysta i
zastępca redaktora naczelnego kwartalnika „Liberte” oraz dr Łukasz Jasina,
historyk związany z Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych. Dyskusja
niewątpliwie dotyczyła jednej z ważniejszych postaci okresu II
Rzeczypospolitej, związanej z obozem piłsudczykowskim, piastującej urząd
ministra spraw zagranicznych w latach 1932-1939, a wcześniej przez dwa
lata wiceministra tej instytucji pod kierownictwem Augusta Zaleskiego.
Choć trwają
przygotowania do wydania pogłębionej biografii o J. Becku, to po książkę P.
Samusia warto sięgnąć, aby poznać bliżej rodzinny dom, korzenie genealogiczne
oraz sposób wychowania młodego wówczas człowieka, któremu było dane zostać
dyplomatą w niełatwych czasach. Zarówno M. Celiński i Ł. Jasina chylili czoła
wobec benedyktyńskiej pracy, jaką przeprowadził łódzki badacz. Możność poznania
życia polskiej inteligencji w okresach między powstaniami w XIX wieku na
przykładzie Becków pozwoliła na zrozumienie codziennych dylematów, przed jakimi
ci ludzie stawali. Jednocześnie – co wyraźnie nadmienili dyskutanci, J. Beck
miał możność wychowania się w świecie o bardzo szerokich horyzontach, wręcz
padła sugestia, że miał lepsze rozeznania polityce międzynarodowej niż
współcześni politycy. Wychował się bowiem w kraju (Carskiej Rosji), w którym
żyły różne narodowości, ludzie wszelkich wyznań, w państwie, w którym problemy
Dalekiego Wschodu nie były czymś odległym.
Wpływ na
edukację małego J. Becka miała matka, która w pierwszej kolejności zajmowała
się wychowaniem młodego człowieka. Jak to celnie określił P. Samuś, pełniła
rolę kapłanki ogniska domowego. Kultywowano także pamięć o przodkach, którzy
złotymi głoskami zapisali się na kartach historii. Nic więc dziwnego, że
religią dla przyszłego dyplomaty stał się patriotyzm, co szczególnie
uwidoczniło się w trakcie wykonywania przez niego czynności służbowych.
Dyskutanci
zgodzili się, że po dziś pokutuje mit, który upadek II Rzeczypospolitej w
czasie kampanii wrześniowej widzi w osobie J. Becka. Propaganda PRL wyraźnie to
akcentowała. W efekcie trudno było ustalić datę pochówku na warszawskich
Powązkach na początku lat 90. XX wieku. Media nie wykazały specjalnego
zainteresowania tą kwestią. A na uroczystościach pogrzebowych nie zjawił się
sam Krzysztof Skubiszewski, który piastował wówczas stanowisko ministra spraw
zagranicznych. Uczestnicy dyskusji za istotne uznali, aby wpoić przekonanie, że
oceny czyjeś działalności można dokonać przez pryzmat epoki, w której żyła. Za
rażącą niesprawiedliwość uznano powszechne przekonanie o kolaborowaniu J. Becka
z nazistowskimi Niemcami. Sęk w tym, że sytuacja geopolityczna II
Rzeczypospolitej wymagała zachowania dyplomatycznej gry zarówno z III Rzeszą i
ZSRR – w obu przypadkach były to dwa największe państwa sąsiadujące z ówczesną
Polską. Sukces, jakim było uzyskanie gwarancji wojskowych ze strony Wielkiej
Brytanii, został wręcz zapomniany. Jednak – co zgodnie przyznali rozmówcy – J.
Beck był świetnym pokerzystą w grze dyplomatycznej, jednak sytuacja uległa
zmianie, gdy siedzący przy tym stole wyjęli pistolety i zaczęli strzelać. Warto
więc sięgnąć po książkę P. Samusia i poznać bliżej świat i lata młodzieńcze po
trosze zapomnianego ministra spraw zagranicznych.
Bohaterką
drugiego wykładu była Ewelina Ślązak z Uniwersytetu Łódzkiego, która zebranym w
Muzeum Fabryki (27 kwietnia 2017 r.) przybliżyła historię łódzkiej Pomarańczowej Alternatywy,
istniejącej w latach 1987-1990. Powstanie tej organizacji nie było możliwe bez
zaangażowania Krzysztofa Skiby, studenta kulturoznawstwa, dziś powszechnie
znanego muzyka i lidear zespołu „Big Cyc”. Choć początkowo po zdaniu matury
planował kontynuację nauki w Poznaniu i Wrocławiu, to ostatecznie wybór padł na
Łódź. Pierwsze miesiące w drugim pod względem wielkości i liczebności
mieszkańców mieście rozczarowały młodego człowieka, co było spowodowane
marazmem łódzkiego środowiska opozycyjnego, pogodzonego wprowadzeniem i
konsekwencjami stanu wojennego. Mimo to odnalazł się w Teatrze Studenckim
„Pstrąg”.
Z czasem do
Łodzi zaczęły napływać informacje o powstałej inicjatywie Waldemara „Majora”
Frydrycha we Wrocławiu. „Pomarańczowa Alternatywa” zamierzała śmiechem i
absurdem obalić komunizm. Genezy ruchu należało upatrywać w reakcji
pomysłodawcy na pojawiające się białe plamy w czasie stanu wojennego, co było
efektem zamazywania przez władze PRL napisów autorstwa ludzi „Solidarności”.
Frydrych wpadł na pomysł rysowania krasnali na nich. Po zatrzymaniu przez
Milicję Obywatelską, w trakcie przesłuchania tłumaczył, że zbliżała się
rewolucja krasnoludków, które wkrótce miały zejść na ulice i obalić dyktaturę
gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Przesłuchujący uznali go za niespełna rozumu i
puścili wolno.
Szybko okazało
się, że krasnoludki stały się terminem rozpoznawczym członków Pomarańczowej
Alternatywy, a pomarańczowa czapeczka – znakiem rozpoznawczym. Idea „Majora”
znalazła uznanie łódzkich studentów, którym przewodził K. Skiba. Zorganizowali
szereg różnych akcji, które wprowadziły w nie lada konsternację służby
mundurowe. Pierwsza została przeprowadzona w dniu 1 czerwca 1988 r. na ul. Piotrkowskiej.
Troje uczestników miało wejść na kiosk w pasażu Leona Schillera. Jednak zostało
to uniemożliwione przez milicję, która obstawiła okolicę swoimi ludźmi. W
efekcie – na tej samej ulicy – tyle że przed słynnym sklepem „Magdą” udało się
ją przeprowadzić. Do zebranych rzucano cukierki. Mimo że służby porządkowe
traktowały całą sytuację dość poważanie, to owe trio sprowadziło ją do granic
absurdu, ku uciesze studentów i przypadkowych przechodniów. Kolejna akcja –
„Galopująca inflacja” polegała na zatrzymaniu osoby, która reprezentowała owe
zjawisko gospodarcze. Funkcjonariusze milicji, którym udało się ją zatrzymać,
zgotowano aplauz. Kolejne happeningi obyły się bez udziału służb mundurowych,
zdających sobie sprawę z absurdalności całej sytuacji. I tak „Pomóż milicji,
pobij się sam”, „Rajd szlakiem rzuconych legitymacji partyjnych” oraz „Klepanie
biedy” przyciągnęły uwagę rzeszy ludzi, których nikt nie nękał, ani nie
legitymował. Zresztą łódzka „Pomarańczowa Alternatywa” straciła na impecie, co
ostatecznie uwidoczniło się w okresie transformacji ustrojowej, kończącej okres
działalności organizacji.
Piotr Ossowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz