Pierwsze obozy koncentracyjne w III Rzeszy powstały
już w 1933 r. Kierowano do nich politycznych wrogów oraz osoby uznane za
szkodliwe dla państwa. Jednak to dopiero wraz z wybuchem II wojny światowej
nastąpił rozwój ośrodków masowej zagłady. Niemieckie władze lokowały nowe
obiekty na podbitych terenach, w tym polskich. W ten sposób powstały obozy w
Auschwitz, Bełżcu, Chełmnie nad Nerem, Majdanku, Sobiborze oraz Treblince. Do
tego wykazu należy dodać także Gross – Rossen (w Rogoźnicy) oraz Stutthof (Sztutowo),
które przed 1939 r. znajdowały się poza granicami II Rzeczypospolitej Polskiej.
Tylko dwa wymienione miejsca – zgodnie z literaturą przedmiotu – pełniły
funkcję obozu koncentracyjnego – Auschwitz oraz Majdanek.
Najwięcej ofiar
przeszło przez KL Auschwitz. Oszacowano bowiem, że w latach 1940-1945 trafiło
tam 1 315 000 ludzi, w tym 1 100 000 Żydów, 150 000
Polaków. Pamiętać należy także o Romach, sowieckich jeńcach i innych różnej
narodowości.
Spośród wymienionych ośrodków masowej zagłady,
najbliżej Łodzi znajdował się w Chełmnie nad Nerem (Kulmhof am Neer).
Literatura przedmiotu każe widzieć w tym miejscu pierwszy tego rodzaju obiekt.
To właśnie tu niemieckie władze III Rzeszy eksperymentowały w zakresie nie
tylko eksterminacji, ale również zacierania śladów zbrodni.
Ośrodek zagłady
w Kulmhof am Neer powstał z inicjatywy Artura Greisera, namiestnika
(Reichsstatthalter) Kraju Warty, czyli jednostki administracyjnej powstałej z
polskich ziem wcielonych do III Rzeszy. Postanowił wykazać się w kwestii rozwiązania
kwestii żydowskiej. Skrupulatnie bowiem zrealizował wytyczne rozporządzenia
Heinricha Himmlera, Reichsführera SS (stopień odpowiadający marszałkowi w
strukturach Wehrmachtu), w sprawie wysiedlenia Polaków i Żydów z terenów
wcielonych do III Rzeszy do Generalnego Gubernatorstwa. Do końca 1939 r.
przesiedlono blisko 140 tys. Żydów z 385 tys. zamieszkujących teren Kraju
Warty. W późniejszym okresie zrezygnowano z wywózek.
A. Greiser jednak nie próżnował. Zwrócił się
bezpośrednio do Adolfa Hitlera z prośbą o zgodę na zamordowanie co najmniej 100
tys. Żydów z Kraju Warty. Pomysł zaakceptowano. W tej sytuacji przystąpiono do
praktycznej realizacji zadania. Obóz, w którym miano tego dokonać, miał
rozpocząć swoją działalność w chwili rozpoczęcia konferencji w Wannsee, na
której zapadła ostateczna decyzja w sprawie praktycznego rozwiązania kwestii
żydowskiej, jak eufemistycznie określono planowane ludobójstwo. Jednak zmiana
terminu na styczeń 1942 r. nie wpłynęła na akcję prowadzoną w lesie nieopodal
Chełmna nad Nerem.
Preludium do ludobójstwa dokonanego w Kulmhof am
Neer było zamordowanie w lesie niedaleko Konina Żydów przywiezionych z
wiejskich gett z Grodźca, Rzgowa i Zagórowa. Ostatecznie jednak wybór padł na Las
Rzuchowski.
Wybór miejsca nie był przypadkowy. Ta niepozorna
wieś i oddalony od niej o 4 km
las, w którym spoczęły ludzkie szczątki, były bardzo dobrze skomunikowane między
innymi z Łodzią, oddaloną o 60
km od miejsca zagłady. Poza tym leżały blisko środka
wschodniego obszaru Kraju Warty.
Tworzenie ośrodka masowej zbrodni powierzono
Sonderkomanndu Herberta Lange. Ten zbrodniarz wojenny urodzony w 1909 r. miał
już doświadczenie w realizacji morderstw na zlecenie III Rzeszy. Zarówno w
Niemczech jak i po oddelegowaniu na zajęte polskie ziemie zajmował się akcją
T4, czyli fizyczną eliminacją osób niepełnosprawnych oraz chorych psychicznych.
Dość wspomnieć, że taką akcją kierował w przedwojennych polskich szpitalach i
zakładach psychiatrycznych w Gnieźnie, Kościanie, Łodzi, Owińskach oraz Warcie.
Nie oszczędził nawet pensjonariuszy domu starców w Śremiu. Jemu i jemu
podległych żołnierzom przypisuje się zamordowanie co najmniej 6 tys. ludzi z
terenu Kraju Warty. Dlatego też H. Lange powierzono funkcję pierwszego
komendanta obozu Kulmhof am Neer.
Załoga skierowana do tworzenia obozu przybyła do
Chełmna nad Nerem w listopadzie 1941 r. Składała się z 15 członków SiPo
(Policji Bezpieczeństwa), 100 policjantów Schupo (Policji Prewencyjnej) oraz 8
polskich więźniów z poznańskiego więzienia w Forcie VII. Całą grupę podzielono
na trzy komanda: pałacu, leśne i transportowe.
Historia obozu śmierci w Chełmnie nad Nerem dzieli
się dwa okresy. Pierwszy rozpoczął się wraz z przybyciem pierwszego transportu
ofiar w dniu 8 grudnia 1941 r. i kończy się wraz z opuszczeniem miejsca przez
Sonderkommando 11 kwietnia 1943 r. Ponownie Chełmno nad Nerem i pobliski las
stały się niemymi świadkami ludobójstwa w okresie od wiosny 1944 r. do 18
stycznia 1945 r., kiedy to niemieccy strażnicy w popłochu opuścili ośrodek
zagłady przed nadciągającymi wojskami Armii Czerwonej.
Brak ciągłości w funkcjonowaniu, a właściwie przerwanie zbrodniczej działalności nastąpiło w wyniku groźby wybuchy epidemii, spowodowanej ogromną ilością rozkładających się ciał. W pierwszym bowiem okresie zwłoki były zakopywane w czterech zbiorowych mogiłach o wymiarach: długości 62-264 metrów oraz szerokości 5-10 metrów. Zakopano w nich ponad 97 tys. ciał. Stąd też latem 1942 r. zapadła decyzja o wstrzymaniu przyjmowaniu nowych transportów ofiar. Równocześnie podjęto próby usunięcia problematycznych zwłok. Zanim jednak użyto pieców krematoryjnych, eksperymentowano z rozpuszczaniem ciał w wapnie tudzież przy pomocy materiałów wybuchowych. Ostatecznie jednak stanęło na piecach krematoryjnych. Najpierw stanęły cztery prymitywne, a dopiero jesienią 1942 r. wybudowano solidne z kominami, które przewyższały okoliczny las. Pomysłodawcą okazał się Paul Blobel. Jego koncepcja polowych pieców krematoryjnych zyskała uznanie najwyższych władz III Rzeszy. Dlatego też otrzymał specjalne zadanie usuwania wszelkich śladów zbrodni Einsatzgrupen na wschodnie.
Brak ciągłości w funkcjonowaniu, a właściwie przerwanie zbrodniczej działalności nastąpiło w wyniku groźby wybuchy epidemii, spowodowanej ogromną ilością rozkładających się ciał. W pierwszym bowiem okresie zwłoki były zakopywane w czterech zbiorowych mogiłach o wymiarach: długości 62-264 metrów oraz szerokości 5-10 metrów. Zakopano w nich ponad 97 tys. ciał. Stąd też latem 1942 r. zapadła decyzja o wstrzymaniu przyjmowaniu nowych transportów ofiar. Równocześnie podjęto próby usunięcia problematycznych zwłok. Zanim jednak użyto pieców krematoryjnych, eksperymentowano z rozpuszczaniem ciał w wapnie tudzież przy pomocy materiałów wybuchowych. Ostatecznie jednak stanęło na piecach krematoryjnych. Najpierw stanęły cztery prymitywne, a dopiero jesienią 1942 r. wybudowano solidne z kominami, które przewyższały okoliczny las. Pomysłodawcą okazał się Paul Blobel. Jego koncepcja polowych pieców krematoryjnych zyskała uznanie najwyższych władz III Rzeszy. Dlatego też otrzymał specjalne zadanie usuwania wszelkich śladów zbrodni Einsatzgrupen na wschodnie.
Pojawił się jednak problem niespalonych kości. W tym celu sprowadzono specjalny młynek napędzany dieslowskim silnikiem, skonstruowany przez Żydów z Litzmannstadt Getto. Szef obozu zwrócił się bowiem do Hansa Biebowa, niemieckiego zarządcy łódzkiego getta. Ten zaś takowym sprzętem nie dysponował. Zapytał jednak o to samo Mordechaja Chaima Rumkowskiego, prezesa Litzmannstadt Getto. W efekcie zadanie zostało zrealizowane.
Popiół z ludzkich ciał oraz zmielone kości były wsypywane do jedenastu wykopanych rowów, rozrzucane po lesie bądź wyrzucane wprost do Warty w okolicach miejscowości Zawadki.
Ofiary do Kulmhof am Neer przybywały z różnych stron. Koleją docierały do położonego na obrzeżach Koła dworca kolejowego. Stamtąd gnano ofiary przez miasto do synagogi, która stała przy dzisiejszym Nowym Rynku lub do pobliskiego domu Komitetu Żydowskiego przy ul. Rzeźniczej 6. Odległość od dworca kolejowego do wspomnianych budynków wynosiła ok. 2,5 km. Jednak po sprzeciwie niemieckich mieszkańców Koła, którzy interweniowali u wyższych władz, zapadła decyzja o zmianie transportowania z dworca do obozu zagłady. Na kolskich peronach Żydzi przesiadali się z pociągów normalnotorowych do wąskotorówki (kolski odcinek stanowił element znacznie większej Sompolińskiej Kolei Wąskotorowej). Stąd przewożono ich do położonej pod miastem wsi Powiercie. Stamtąd pieszo udawano się do młyna położonego we wsi Zawadka nad Wartą. Tu spędzano noc. Następnego dnia Żydzi szli pieszo do Chełmna nad Nerem.
Orientacyjny przebieg trasy, którą w początkowym okresie prowadzono pieszo Żydów z dworca w Kole do synagogi przy Nowym Rynku.
Wspomniany las znajdował się w odległości ok. 4 km od Chełmna nad Nerem. Posiadał naturalne polany (otoczone drzewostanem), które stały się cmentarzem dla wielu tysięcy Żydów. Nim jednak stracili życie trafiali do opuszczonego majątku szlacheckiego we wspomnianej wsi. Znajdował się na skraju wsi, obok tutejszego kościoła pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny, na skarpie nad Nerem. Neogotycki pałac był otoczony parkiem oraz ogrodem. Cała posiadłość liczyła bowiem prawie trzy hektary. Żydzi, którzy tu przybywali mieli nieodparte wrażenie, że Chełmno to tylko przystanek do tak obiecywanych przez niemieckie władze miejsca pracy. Niektórzy wręcz byli zachwyceni lokalizacją, czego najlepszym dowodem były ich wypowiedzi w stylu: „Co za piękne miejsce. Będziemy tutaj szczęśliwi. Jest tu zielono, ptaki śpiewają. Prawdziwe uzdrowisko” [1]. I nie były one odosobnione. Podkreślić należy, na co zresztą zwracają uwagę badacze tematyki Holocaustu, że w Chełmnie nad Nerem nie było typowych oznak dla obozów zagłady jak druty kolczaste oraz baraki jakże typowe między innymi dla Treblinki czy Auschwitz.
Zdjęcie satelitarne z googlemaps pokazujące lokalizację pałacu oraz kościoła w Chełmnie nad Nerem.
Pałac pełnił kluczową rolę w zbrodniczej machinie. Z jednej strony wchodzili Żydzi, przekonywani o dobrych zamiarach ze strony niemieckich żandarmów. Pozostawiali cały swój dobytek. Rozebrani do naga z mydłem i ręcznikiem mieli udać się do specjalnych pomieszczeń w celu dezynfekcji. Jednak w środku budynku sytuacja ulegała diametralnej zmianie. Jakiekolwiek nadzieje pryskały w trakcie przemarszu przez korytarz śmierci, zakończonego rampą prowadzącą do Spezialwagen (Sonderwagen lub S-wagen), czyli jeżdżących ciężarówek pełniących funkcję komór gazowych, które przez Polaków były nazywane „piekłami” lub „blaszakami”. Załoga miała do swej dyspozycji trzy tego typu pojazdy. Dwa mogły pomieścić od 80 do 100 ludzi, zaś jeden nawet do 175.
Zdjęcie pochodzi z publikacji: W. Bednarz Obóz
straceń w Chełmnie nad Nerem, Warszawa 1946.
Pałac jednak zniknął wraz z końcem pierwszego etapu funkcjonowania Kulmhof am Neer. Budynek wysadzono w powietrze 7 kwietnia 1943 r. Przez drugi okres czasu w literaturze przedmiotu panowało przekonanie, że chodziło o zatarcie śladów zbrodni. Po latach, zwłaszcza po przeprowadzonych badaniach archeologicznych, wyszło na jaw, że był to ostatni akt morderstwa w pierwszej fazie. W pałacu bowiem znajdowała się grupa chorych więźniów.
Orientacyjny przebieg kolejki wąskotorowej z Koła do Powiercia oraz droga, którą przebyli Żydzi ze wspomnianej wsi do Zawadki.
Drugi etap rozpoczął się wiosną 1944 r. Nowe transporty przyjęto w okresie od 23 czerwca do 15 lipca. Między innymi to wtedy przybyło około dziesięciu z Litzmannstadt Getto. Z powody braku pałacu, ostatnim miejscem, w którym przetrzymywano Żydów był pobliski kościół. Ci, którzy go opuszczali, trafiali natychmiast do Spezialwagen. W połowie sierpnia niemiecka załoga została uszczuplona o 40 osób, które na czele z Ernstem „Maxem” Burmeisterem zostali oddelegowani do tłumienia Powstania Warszawskiego.
Poza niemiecką obsługą, w obozie znajdowali się także więźniowie (w tym Polacy), którzy byli zaciągani do fizycznych robót. O ile w pierwszej fazie istnienia obozu nocowali w piwnicach pałacu, o tyle w drugiej w znajdującym się na terenie majątku ziemskiego spichlerzu. To właśnie likwidacja tego ostatniego obiektu w nocy z 17 na 18 stycznia 1945 r. była ostatnim aktem niemieckiej zbrodniczej machiny. Postanowiono bowiem spalić żywcem ostatnich 47 więźniów. Ci jednak podjęli karkołomną próbę buntu, w wyniku którego zginęło dwóch Niemców. Jednak losu nie udało się odwrócić. Literatura przedmiotu podaje, że przeżyło tylko dwóch.
Znawcy tematu, badacze Holocaustu podkreślali wyraźnie problem określenia liczby ofiar. W okresie powojennym podawano do publicznej wiadomości, że w Kulmhof am Neer zginęło od 350 tys. do 360 tys. ludzi. Były to jednak zawyżone szacunki. Zgodnie z aktualnym stanem wiedzy przypuszcza się, że śmierć w Lesie Rzewuskim poniosło od 150 tys. do 200 tys. osób.
Pierwsze ofiary, które śmierć poniosły jeszcze w 1941 r., pochodziły z Koła, Dąbia, Kowali Pańskich, Kłodawy oraz Izbicy Kujawskiej. Łódzki historyk Julian Baranowski, który zajmował się mieszkańcami Litzmannstadt Gett, dokładnie określił liczbę osób deportowanych w 1942 r.:
- w okresie od 5 do 12 stycznia deportowano łódzkich Romów (ok. 5 tys. ludzi)
- w okresie od 16 do 19 stycznia deportowano 10 003 Żydów
- w okresie od 2 lutego do 2 kwietnia deportowano 34 073 Żydów
- w okresie od 4 do 15 maja deportowano 10 914 Żydów, w dużej mierze tych wysiedlonych z zachodniej Europy.
Mimo to nadal nie udało się podać precyzyjnej liczby ofiar. Wśród nich znaleźli się mieszkańcy nie tylko wspomnianych miejscowości, ale również Aleksandrowa Kujawskiego, Bełchatowa, Błaszek, Brześcia Kujawskiego, Brzezin, Chodeccy, Ciechocinka, Działoszyna, Gostynina, Kalisza, Kiełczygłowa, Koluszek, Krośniewic, Kutna, Lutomierska, Łasku, Łodzi, Ozorkowa, Pabianic, Pajęczna, Poddębic, Praszki, Sieradza, Strykowa, Sulmierzyc, Szadka, Szczercowa, Turka, Uniejowa, Warty, Widawy, Wieruszowa, Zduńskiej Woli, Zelowa, Złoczewa, Żychlina i innych. Pamiętać należy także o Żydach z zachodniej Europy, których po wysiedleniu do Litzmannstadt Getto los dopełnił się w Kulmhof am Neer. Mowa bowiem o ludziach, którzy mieszkali w Berlinie, Dűsseldorfie, Eden, Frankfurcie nad Menem, Hamburgu, Kolonii, Luksemburgu, Pradze oraz Wiedniu.
Te ofiary nie były bezimienne. Miały imiona i nazwiska jak Henryk Pfeffer, ur. 23 września 1914 r. w Łodzi. Jako młody chłopak służył w 10. pułku piechoty w czasie kampanii wrześniowej w 1939 r. Po przegranej trafił do niewoli. Zachował się po nim nieśmiertelnik, znaleziony przez archeologów. Tylko tyle po nim zostało.
Byli i tacy, którym udało się zbiec z obozu zagłady. Jednym z nich był Szlomo Ber Winer (Jakub Grojnowski), któremu udało się dotrzeć do warszawskiego getta i przekazać hiobową wieść. Drugim był Michał Podchlebednik, który nawiązał łączność z ZWZ-AK. Obaj uciekinierzy byli przymusowymi grabarzami.
Polacy upamiętnili Zagładę Żydów w Kulmhof am Neer stawiając w 1964 r. pomnik autorstwa Józefa Stasińskiego oraz Jerzego Buszkiewicza (odsłonięty 27 września). W 1987 r. powołano do życia muzeum, które ostatecznie otwarto 17 czerwca 1990 r. Istotnymi dla poznania szczegółów zbrodni były badania archeologiczne przeprowadzano w latach 1997-2005.
O pomstę do nieba woła jednak rozliczenie sprawców ludobójstwa dokonanego w ośrodku masowej zagłady w Chełmnie nad Nerem. Na karę śmierci skazano trzech członków załogi. Wyrok wykonano w dwóch przypadkach – Waltera Pillera (pełnił funkcję zastępcy komendanta obozu; skazany przez Sąd Okręgowy w Łodzi) w dniu 19 stycznia 1949 r. oraz Hermana Gielowa (szofer Spezialwagen; skazany przez Sąd Apelacyjny w Poznaniu) w dniu 6 czerwca 1951 r. Trzeci – Bruno Israel (żandarm) został ułaskawiony przez Bolesława Bieruta, prezydenta RP, a w 1958 r. został warunkowo zwolniony z odbywania kary dożywotniego pozbawienia wolności.
W RFN w latach 1962-1965 osądzono trzynaście osób z załogi Kulmhof am Neer. Trzy uniewinniono, a pozostałe otrzymały karę pozbawienia wolności od trzynastu miesięcy do trzynastu lat. Znawcy tematu poddali pod wątpliwość, czy wszyscy z osądzonych odbyli karę.
W 2001 r. na karę ośmiu lat pozbawianie wolności skazano Henryka Manię, Polaka, który jako więzień cieszył się dużymi przywilejami oraz uznaniem niemieckiej załogi obozu. Przypisano mu, że przywłaszczał sobie mienie ofiar, bez przymusu zapędzał ofiary do komór czy wręcz stosował wobec nich kary fizycznej przy pomocy pejcza.
Pozostali oprawcy, o ile przeżyli II wojną światową (część zginęła na frontach, zwłaszcza z Sonderkommando Lange, które po zakończonej pierwszej fazie zostało skierowane do Jugosławii), nie ponieśli konsekwencji.
Piotr Ossowski
Współczesne zdjęcia są autorstwa Piotra Ossowskiego
Współczesne zdjęcia są autorstwa Piotra Ossowskiego
Przypis:
[1] Pawlicka-Nowak Ł., Świadectwa
Zagłady, Gdańsk 2014, s. 29.
Bibliografia
wykorzystanych prac:
Bednarz W. Obóz straceń w Chełmnie nad Nerem,
Warszawa 1946.
Montague P., Chełmno. Pierwszy nazistowski obóz zagłady,
Wołowiec 2014.
Niemieckie miejsca zagłady w Polsce,
red. J. Lachendro, Marki 2007.
Mówią świadkowie Chełmna, red. Ł.
Pawlicka-Nowak, Konin-Łódź 2004.
Ostatnim etapem przesiedlenia jest śmierć.
Pomiechówek. Chełmno nad Nerem. Treblinka, oprac. E. Wiatr, B. Engelking,
A. Skibińska, Warszawa 2013.
Ośrodek Zagłady Żydów w Chełmnie nad Nerem w
świetle najnowszych badań. Materiały z sesji naukowej, red. Ł.
Pawlicka-Nowak, Konin 2004.
Pawlicka-Nowak
Ł., Świadectwa Zagłady, Gdańsk 2014.
Szczesiak-Ślusarek M. Zagłada
kolskich Żydów [w:] Z dziejów Żydów
kolskich – w 70 rocznicę zagłady w obozie Kulmhof am Neer, red. K.
Witkowski, Koło 2012.
Dorzucę do wymienianej literatury książkę Edwarda Serwańskiego "Obóz zagłady w Chełmnie nad Nerem".
OdpowiedzUsuń